adres e-mail nie zostanie opublikowany

 
Pola oznaczone * są obowiązkowe

Wielka ruchawka w obozie władzy

16.07.2013 drukuj


Kilka dni temu w programie Moniki Olejnik gościła Agnieszka Holland. Niby nic w tym dziwnego – gość jak każdy inny; moją uwagę zwróciła jednak kolejna zmiana optyki znanej reżyserki, będąca doskonałym probierzem stanu paniki w obozie władzy. Wróćmy jednak do początku. W 2007 roku Holland, wspierająca Platformę Obywatelską w wyścigu po władzę, nie kryła zadowolenia z wygranej swojego politycznego faworyta. „Wykreowałyśmy lekko wyidealizowaną wizję, która zwyciężyła też w realu, jakoś lżej się oddycha (…). Dawno żeśmy się tak radośnie nie upili! Czuję się, jakbyśmy wyszli z tunelu duchoty" – mówiła reżyserka emitowanego wówczas serialu „Ekipa”, w którym wykreowana postać młodego premiera idealisty (nomen omen Turskiego) miała stać się product placement obecnego obozu władzy. Do pierwszego kryzysu w zgodnym małżeństwie obozu rządzącego z artystycznym salonem doszło w 2009 roku, kiedy Holland z grupą twórców, po nieudanych próbach podjęcia rozmów z PO w sprawie nowej ustawy medialnej, udała się po pomoc do ówczesnego prezydenta Lecha Kaczyńskiego – ten obiecał, że ustawy (likwidującej de facto w dalszej perspektywie publiczne media) nie podpisze. „Byłam daleka od myślenia, że oni (Platforma) zawarli jakiś pakt przedwyborczy z nadawcami prywatnymi, że to rozmontowywanie potencjału mediów publicznych jest celowym działaniem biznesowo-politycznym. Ale zacietrzewienie w tej sprawie wydaje się tak niebywałe, że nie są to tylko zranione ambicje osobiste albo dogmatyczny liberalizm” – skwitowała sprawę Holland. Została za to oskarżona przez ekipę Tuska o koniunkturalizm i podlizywanie się wrogiemu przecież prezydentowi! Jednym z rzeczników rządu w tej sprawie stał się nie kto inny jak sam Kazimierz Kutz, wywodzący się nota bene z tego samego twórczego środowiska (Janusz Kijowski – wiceszef Stowarzyszenia Filmowców Polskich w liście otwartym, opublikowanym na łamach Gazety Wyborczej ripostował wtedy kolegę: „Rozumiem, tak postępuje karny poseł koalicji rządowej. Ale nie Twórca stający w obronie niezależności mediów i kina artystycznego w Polsce. Nie wypowiadaj się już więcej w naszym imieniu, proszę Cię, Kaziu. Błagam!”). Prawdziwa bomba wybuchła jednak kilka miesięcy temu, w styczniu br., kiedy partia rządząca przegrała kolejną po in vitro batalię o liberalizację polskiego prawa w kwestiach „obyczajowych” - tym razem ws. związków partnerskich. Rozżalona Holland nie wytrzymała i na łamach Newsweeka postanowiła powiedzieć co myśli: „Czuję się oszukana. Głosowałam na Platformę Obywatelską, która ustami premiera obiecywała związki partnerskie i regulację in vitro. Z pewnością na oszustów więcej głosować nie będę”. Wtedy głos w sprawie zabrał „znany i uznany” bulterier Platformy Stefan N. oskarżając reżyserkę o stronniczość i polityczną krótkowzroczność podyktowaną względami osobistymi (córka Holland jest lesbijką), Julia Pitera zażądała nawet przeprosin! Całą sprawę postanowił wyciszyć sam premier - publicznie przepraszając za wypowiedź swojego posła, którą nazwał „niedopuszczalną ekspresją”. Obowiązującej w Platformie moralności Kalego udowadniać przy tej okazji chyba nie trzeba, kolejny raz zaprezentował ją nie tylko Niesiołowski, obruszając się, że ktoś po raz pierwszy przełamał rutynę i ośmielił się tym razem obrazić nie PiS a PO. Podobnie zachował się i sam Tusk - pozostaje tylko żałować, że słynący ze swej „jowialności” premier, dżentelmeńskimi manierami darzy jedynie politycznych popleczników. Ale dajmy temu spokój – ponoć nobody’s perfect.... i wróćmy do wątku naszej znanej reżyserki. Na nic przeprosiny, otóż pani Agnieszka Holland w kolejnych wywiadach nie szczędzi „pochwał” politycznym faworytom, definiując Platformę jako: „aideową, aksjologicznie pustą, wewnętrznie zamkniętą, arogancką, leniwą, strachliwą, butną, niekompetentną, zajętą wewnętrznymi rozgrywkami, z brakiem spójnej ideologii i koherentnej wizji polityki”. Przy okazji dostaje się również partii opozycyjnej, perspektywę rządów której określa jako „nieszczęście dla Polski”. Oczywiście każda wypowiedź podlana jest sosem frustracji z powodu fiaska ustawy o związkach partnerskich. Czyli przysłowiowy groch z kapustą, aż się w głowie kręci! To tyle tytułem retrospekcji. Wróćmy zatem do wspomnianej wizyty w „Kropce nad i”.

Na nic dawne swary, jeśli źle się dzieje w państwie duńskim! - PiS prowadzi w sondażach, więc wszystkie ręce na pokład! Teraz Agnieszka Holland pytana przez Monikę Olejnik o polityczne rozczarowanie ekipą Tuska i ostre słowa krytyki, próbuje złagodzić tamtą wypowiedź i stwierdza: „Nie powiedziałam, że nigdy nie będę głosować na Platformę, powiedziałam, że więcej nie będę głosować, jeśli uznam (zwróćmy uwagę na zmianę formy na przypuszczającą), że oszukują mnie i nie spełniają swoich obietnic”. Po czym dodaje: „Nie uważam, że Donald Tusk nie nadaje się na premiera, szczególnie w obecnej konkurencji personalno-politycznej, wydaje mi się, że jest politykiem w jakimś sensie wybitnym” (swoją drogą nie wiem jak można być w jakimś sensie wybitnym – dziwny związek frazeologiczny). Reżyserka nie szczędzi przy tym ostrej krytyki liderowi opozycji, zarzucając mu cynizm, brak zasad i koniunkturalizm. No więc po kolei:

Po pierwsze, chciałabym zwrócić uwagę wybitnej pani reżyser, że świat, a tym bardziej życie w zubożałej Polsce nie kręci się wokół spraw związanych z prawami mniejszości seksualnych. Rozumiem, że w tej sprawie wszystkie drogi Agnieszki Holland prowadzą do Rzymu, ale w prawdziwym życiu niestety działa zasada piramidy Maslowa – bez możliwości zaspokojenia potrzeb niższego rzędu (praca, dom, możliwość utrzymania rodziny czyli stabilność finansowa), nikt nie będzie chciał rozstrzygać wzniosłych sporów ideologicznych. Zdaniem reżyserki, Polaków trzeba edukować, bo ludzie nie chcą tego, czego się boją i czego nie znają. A ja myślę że to tylko taki werbalny wentyl, ukuty na własny użytek, po to tylko, aby nie przyznać, że w Polsce nie czas i miejsce na wielkie rewolucje obyczajowe – bo prawo w ustroju demokratycznym jednak stanowi większość. Żyjemy w 21 wieku, w centrum Europy, w dobie internetu – świat jest globalną wioską, nie wmawiajcie zatem Wy Wybitni Artyści, „wielcy tego kraju”, Polakom ciemnoty. Prawdziwa ciemnota to ślepe naśladownictwo wszelkich norm i obyczajów w imię fałszywie rozumianej europejskości i nowoczesności. Nota bene, analogicznie rozumując, Szwajcarię czy Norwegię należałoby uznać za „niedzisiejsze”, bo przecież nie przystąpiły do Unii Europejskiej. Czy to objaw zacofania, czy może manifestacja prawa do niezależności wynikającej z poczucia siły (w tym wypadku akurat pod względem gospodarczym)? Nawiasem mówiąc, gdyby podobne rzeczy „wyrabiano” w naszym kraju, a jeszcze nie daj Bóg za rządów PiS-u - już widzę nagłówki w Wyborczej i krzyczących z mównicy Millera i Tuska – „to wina zapyziałego PiS-u!”, „Trybunał Stanu dla Kaczyńskiego!”, „idziemy po was panowie!” (choć sądzę, że Leszek Miller, będący reliktem minionego ustroju, raczej już po nikogo nie przyjdzie).

Po drugie, z ust Agnieszki Holland padło stwierdzenie, że „Donald Tusk jest człowiekiem o prawdziwej duszy liberała, nie neoliberała, który myśli, że tylko pieniądze się liczą, ale kogoś kto myśli, że wolność jest najwyższą wartością”. To zadziwiająca interpretacja rzeczywistości, biorąc pod uwagę fakt, że, jak donoszą organizacje międzynarodowe, Platforma w imię szeroko pojętych wolności obywatelskich założyła Polakom ponad 1,5 miliona (z niektórych danych wynika nawet, że 2 miliony) podsłuchów - ale o tym później. To się nazywa permanentna inwigilacja albo w wersji soft - „demokracja koncesjonowana”. Ponadto myślę, że Donald Tusk jest jednak neoliberałem i to w dodatku kiepskim. Dzika prywatyzacja i sprzedaż wszystkiego, co się da (począwszy od sięgania po dobra publiczne – państwową opiekę zdrowotną, media publiczne (o czym sama Holland wspomina w wywiadzie), a na zbliżającej się sprzedaży Rosjanom strategicznej z punktu widzenia interesów państwa grupy Lotos skończywszy, przykładów można podać wiele), a przy tym rosnący dług publiczny, za który już w 2010r. „The Economist” krytykował rząd Tuska, to nienajlepsze przykłady umiejętności gospodarowania groszem. Zamiast ratować państwo ratuje się własne głowy, w końcu za przekroczenie konstytucyjnego maksimum długu publicznego grozi Trybunał Stanu.

Z ostatniej chwili: Donald Tusk zapowiada zamrożenie progów ostrożnościowych określających granice długu publicznego! Oj, zajrzał strach w oczy.... a państwo tonie….

Po trzecie, co oznacza przytoczone wyżej sformułowanie: „Nie uważam, że Donald Tusk nie nadaje się na premiera, szczególnie w obecnej konkurencji personalno-politycznej, wydaje mi się, że jest politykiem w jakimś sensie wybitnym”?. To nic innego jak stwierdzenie, że Donald Tusk jest w istocie miernym przywódcą, ale zawsze to mniejsze zło od znienawidzonego przez „Salon” PiS-u. Osoba pewna swych racji, zamiast używać określeń: „nie uważam, że się nie nadaje”, i „w jakimś sensie” powiedziałaby raczej: „Uważam, że Donald Tusk jest dobrym premierem i wybitnym politykiem”. Czy zatem warto brnąć w tę retorykę, jeśli nawet język odmawia powiedzenia tego co wymyśli głowa? Wybaczy Pani, ale ta formuła marketingowa już się wyczerpała i niczym nieskrępowana wiara w dalszą naiwność Polaków jest przedsięwzięciem niezwykle ryzykownym.

Po czwarte, zmiana dość ostrej retoryki wcześniejszych wypowiedzi na temat „ekipy” na light’owy język w stylu: „jeśli uznam”, każe domniemywać, że stan paniki w obozie władzy powoli osiąga zenit. Holland zresztą w dalszej części wywiadu stwierdza, że nie może powiedzieć tego, co myśli na temat poczynań Platformy, ponieważ jej negatywne wypowiedzi natychmiast podbijają notowania PiS-u, krytykuje również poziom dyskursu społecznego, w którym spór między dwiema najsilniejszymi partiami sparaliżował debatę publiczną. Czy taki sposób rozumowania nie jest de facto wpisaniem się w krytykowany model? Nie wolno krytykować rządzących, bo to pomaga opozycji, a jednocześnie w tych ostatnich wolno strzelać na ślepo przy użyciu słów – „wytrychów” w stylu: „straszny PiS”, „nieszczęście dla Polski”, „zagrożenie demokracji”, „regres cywilizacyjny”, itp. Czy w naszym kraju nawet osoby publiczne, od których należałoby chyba wymagać nieco szerszych horyzontów myślowych, straciły zdolność realnego osądu rzeczywistości?

Po piąte, w kontekście debaty społecznej na temat związków partnerskich, reżyserka skrytykowała środowiska konserwatywne za niechęć do podjęcia rozmów oraz agresywny język wobec osób mających „inną tożsamość narodową, religijną czy płciową”. Przekonywała, „żeby zobaczyć w bliźnim człowieka”. Co do założeń – pełna zgoda, brak dialogu w relacjach społecznych generuje niepotrzebne konflikty; apeluję jednak do Agnieszki Holland, aby również w praktyce zaniechała stosowania retoryki według której wszyscy są równi, ale niektórzy są równiejsi. Szacunek należy się nie tylko mniejszościom, ale wszystkim obywatelom – Jarosławowi Kaczyńskiemu i wyborcom PiS-u też! Proszę o tym pamiętać zanim następnym razem udzieli Pani wywiadu na temat chęci nakręcenia o nich filmu: „Tajemnicą jest dla mnie ta grupa 30 proc. skrzywdzonych i poniżonych, a jednocześnie szukających prostych wartości, jak „Bóg, honor, ojczyzna". Interesują mnie dzisiaj ci, którzy stoją za Jarosławem Kaczyńskim. Chciałabym ich pokazać, zrozumieć, wywołać głębszą empatię. (..) To są osoby skrzywdzone przez historię, tradycję, przez samych siebie. Ale też uwznioślone swoją tęsknotą”. Otóż Szanowna Pani Reżyser, proszę sobie wyobrazić, że nie czujemy się skrzywdzeni, poniżeni ani tym bardziej uwzniośleni. Jesteśmy pełnoprawnymi obywatelami tego kraju i niepotrzebna nam Pani pomoc w próbie wzbudzenia empatii – mamy się dobrze i stoimy twardo na ziemi. Jak słusznie Pani zauważyła: „W życiu trzeba podejmować ryzyko, w polityce to ryzyko bywa bardzo bolesne, trzeba mieć poglądy i starać się je realizować wiedząc że nie wszyscy muszą je podzielać”. W tej jednej sprawie ma Pani rację, chociaż w swoim środowisku politycznym stanowi Pani odosobniony przypadek takiego sposobu myślenia. W miejsce filmu o PiS-ie sugeruję dzieło o partii rządzącej, bo zdaje się, że jej elektorat topnieje i za chwilę będzie w mniejszości – to dobry temat. Proponuję tytuł: „Jak dałem się oszukać, czyli krótka historia pseudoliberalizmu w Polsce”. Odnosząc się natomiast do owych „prostych wartości”, zastanawiam się, czy byłaby Pani skłonna zaryzykować takie stwierdzenie np. w USA - mocarstwie, które jak chyba żaden inny kraj na świecie, z dumą im hołduje. Chyba Pani zapomniała, że „liberalizm” Tuska nie byłby dzisiaj możliwy, gdyby nie „Bóg, honor, ojczyzna” – moralna podstawa, dzięki której nadal istniejemy na mapie świata, i bez której tkwilibyśmy nadal w głębokiej komunie (chociaż niektórym jak wiadomo nie działo się wtedy najgorzej!).

Po szóste, Agnieszka Holland zarzuciła Jarosławowi Kaczyńskiemu cynizm, brak zasad oraz kierowanie się doraźnym interesem własnej partii. To chyba jakiś intelektualny oksymoron! Bo zdaje się, że jednak większość oponentów zarzuca liderowi PiS-u rzecz wręcz odwrotną, a więc konsekwentne przywiązane do od lat głoszonych poglądów we wszystkich sprawach dotyczących państwa. Czynią z tego zarzut, który ich zdaniem miałby być dowodem braku nowoczesności i mentalnej mobilności szefa partii opozycyjnej. Co do koniunkturalizmu, to przypominam, że to Jarosław Kaczyński próbował na początku 2006r. doprowadzić do skrócenia kadencji parlamentu i poddania się ponownej weryfikacji społecznej po tym, jak obrażony podwójną przegraną Donald Tusk odmówił współpracy koalicyjnej (sporo o zakulisowych manipulacjach Platformy opowiedział kilka miesięcy temu w wywiadzie dla portalu wPolityce Jan Rokita: Tusk zażądał ode mnie symulowania negocjacji rządowych z Marcinkiewiczem” – polecam wywiad). Przypominam również, że to Jarosław Kaczyński po zaledwie dwóch latach rządzenia, w efekcie wybuchu afery gruntowej zdymisjonował skompromitowanego ministra rolnictwa w imię politycznej transparentności i uczciwości, ryzykując upadek koalicji i w rezultacie całego rządu. Dobrowolnego zrzeczenia się władzy chyba nie sposób uznać za działanie w partykularnym interesie partii; Donald Tusk niestety nie ma tyle odwagi. W krajach anglosaskich, na które się Pani powołuje i każdym innym cywilizowanym kraju skompromitowany polityk podaje się do dymisji, tymczasem np. polityczny wychowanek premiera – Sławomir Nowak ma się doskonale! Wnioskuję z tego, że pani reżyser chyba w nawale twórczej pracy nie znalazła chwili na rzetelną analizę debaty publicznej i formułuje swoje wnioski w oparciu o populistyczne hasła zasłyszane od innych „przyjaciół i znajomych królika”. Sugeruję zatem porównanie wypowiedzi Donalda Tuska, tych sprzed zaledwie kilku lat i tych obecnych – to niezła wizytówka „człowieka z zasadami”. Żeby ułatwić Pani zadanie, podam kilka przykładów:

1.Finansowanie partii politycznych z budżetu:

2009r – premier Donald Tusk: „Platforma Obywatelska powstała jako ruch obywatelski w proteście przeciwko finansowaniu działalności partii politycznych z pieniędzy podatników”.

1993r. - ten sam Donald Tusk, jako szef KLD: „Partie powinny być finansowane z budżetu, bo w przeciwnym razie co jakiś czas będziemy świadkami afer finansowych z politykami w roli głównej. Dla podatników jest to korzystna inwestycja. W zamian za swoje pieniądze zyskują większe zaufanie elit oraz mniej podatny na korupcję system polityczny” i dodaje: „Nowe partie zaczynały od zera. Każda z nich na wszelkie sposoby szuka więc środków na utrzymanie. Jest tak źle, że nawet KLD, uchodzący za partię ludzi bogatych, poważnie zastanawia się nad kupnem głupiego krzesła".

(Dziś na szczęście wystarczy nie tylko na krzesła – PO „zaoszczędziła” z pieniędzy podatników 50 mln zł.).

2.Wzmocnienie uprawnień prezydenta:

2005r. – od początku prezydentury Lecha Kaczyńskiego Platforma wielokrotnie krytykowała PiS-owski projekt nowelizacji konstytucji, zakładający m.in. zwiększenie uprawnień prezydenta, sugerując próbę „upartyjnienia” funkcji głowy państwa i niebezpiecznego zwiększenia politycznych wpływów PiS.

2005r. – zaledwie kilka miesięcy wcześniej, w trakcie kampanii wyborczej Donald Tusk mówił: „Tak jak mówiłem: opowiadam się za zwiększeniem kompetencji głowy państwa, bo jestem zwolennikiem modelu prezydenckiego. I chciałbym tak właśnie zmienić konstytucję. Mówię o docelowym ustroju Polski, a to jest perspektywa na kilkanaście lat. Kiedy nagłówki gazet będą mówiły o czymś innym niż o tym, że byłem prezydentem”.

2008,2009,2010r. – Platforma próbuje majstrować przy Ustawie Zasadniczej. W 2008r. skończyło się na zapowiedziach. Rok później PO przedstawia jej założenia: prezydent ma być wybierany nie w wyborach powszechnych, ale przez Zgromadzenie Narodowe (!) i pozbawiony prawa weta. Kilka tygodni później zapowiada umocowanie całej władzy wykonawczej w rękach rządu (system kanclerski, z Donaldem Tuskiem w roli kanclerza rzecz jasna i prezydenturą żyrandoli).

(Cóż, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia).

3.Fotoradary:

2013r. – premier Tusk broni pomysłu ministra Nowaka (o którym zresztą, co ciekawe, początkowo nic nie wiedział): „Nie zgadzam się z tymi wszystkimi, którzy twierdzą, że fotoradary to są pułapki na kierowców. Fotoradary to jest egzekucja prawa. (…) WPolsce jest i tak wielokrotnie mniej radarów niż w Niemczech czy we Francji i płacimy i tak dużo mniej niż inni w Europie”. W populistycznym geście dodaje: Politycy, którzy nakładają ograniczenia a sami ich nie stosują są hipokrytami. Trzeba zrobić wszystko, by wykroczenia drogowe nie były chronione immunitetem”.

(Czy równość wobec prawa (wykroczeń drogowych) nie powinna również obowiązywać szefa rządu? Jak wszyscy to wszyscy. A tymczasem Polaku, nie marudź, tylko ciesz się z łaskawości rządu, skoro płacisz mniej od Niemca!)

2007r. – kampania wyborcza, Donald Tusk drwi z pomysłów swojego poprzednika Jarosława Kaczyńskiego: „Tylko facet, który nie ma prawa jazdy, może wydawać pieniądze na fotoradary".

(Szkoda, że Kalemu zabrało odwagi, żeby przeprosić).

4.Państwo policyjne kontra wolności obywatelskie:

2010-2007r. – PO straszy Polaków państwem policyjnym PiS-u, wyciąganiem ludzi nad ranem z łóżek, prowokacjami CBA i szeregiem akcji ograniczających wolności obywatelskie (sztandarowy przykład: próba zatrzymania Barbary Blidy).

2009r. – rządy PO - wybucha afera podsłuchowa znanych dziennikarzy opisujących w 2008r. przebieg tzw. afery marszałkowej (spotkań ówczesnego marszałka Bronisława Komorowskiego z ABW w sprawie raportu Antoniego Macierewicza dotyczącego likwidacji WSI). Służby podsłuchują dziennikarzy „Rzeczpospolitej”, „Wprost”, „Naszego Dziennika” „Gazety Polskiej” i TVN. Materiał operacyjny pozyskany przez ABW zostaje również wykorzystany w prywatnym procesie cywilnym wiceszefa Agencji z dziennikarzem „Rzeczpospolitej” Cezarym Gmyzem!

2009r. – po publikacji głośnej książki Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii”, ABW bada legalność odtajnienia dokumentów archiwalnych wykorzystanych do jej napisania, czego efektem staje się wszczęcie przez Prokuraturę (na wniosek ABW) śledztwa w tej sprawie. To pierwszy przypadek na świecie, by tajna służba badała naukowe opracowanie przygotowane przez zawodowych historyków. Śledztwo na szczęście umorzono z powodu braku znamion czynu zabronionego.

2009r. – minister nauki w rządzie PO Barbara Kudrycka zleca Państwowej Komisji Akredytacyjnej przeprowadzenie w trybie nadzwyczajnym kontroli na Uniwersytecie Jagiellońskim „w związku z nieprawidłowościami metodologicznymi w procedurze przygotowania, zrecenzowania i obrony pracy magisterskiej pana Pawła Zyzaka (...) ujawnionymi w artykułach prasowych i szerokiej debacie publicznej". Paweł Zyzak, 24-latek, w oparciu o obronioną w 2008r. pracę magisterską wydał książkę „Lech Wałęsa. Idea i historia", w której opierając się na anonimowych informatorach pisze m.in. o agenturalnej przeszłości byłego prezydenta. Jak wynika z relacji PKA – kontrola to pierwszy taki przypadek w historii. Znamienny jest fakt, że sam premier, zmuszony powszechną krytyką łamania autonomii uniwersyteckiej, formułowaną nawet przez środowisko PO i SLD (protestowali również przedstawiciele świata nauki, kultury i mediów), publicznie odciął się od decyzji minister nauki 4 kwietnia 2009 r., zaledwie dwa dni po wyrażeniu swego poparcia dla tejże decyzji. Opinia ta zmusiła Kudrycką to wycofania wniosku o kontrolę. Wcześniej jednak Donald Tusk wystąpił w obronie byłego prezydenta, sugerując obcięcie funduszy IPN-u (Zyzak był wtedy pracownikiem IPN na stanowisku archiwisty).

2011r. - 20 maja o godz. 6.00 funkcjonariusze ABW wtargnęli do mieszkania 25-letniego studenta, właściciela strony AntyKomor.pl, rekwirując mu laptopa. Jako powód porannego najścia podali obrazę prezydenta. Jak się okazało, ABW skierowała również w tej sprawie doniesienie do Prokuratury. Student został skazany. W wyroku oprócz zarzutu znieważenia pojawił się zarzut propagowania agresji.

(Szkoda, że służby nie pomyślały o tym za prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Ot, i równość obywatelska).

2011 r. – władze zamykają stadiony; po protestach kibiców Jagiellonii Białystok dochodzi do zatrzymania 43 osób (i postawienia zarzutów z Kodeksu wykroczeń), obwinionych o wznoszenie okrzyków obrażających premiera. Kibice rozwinęli wtedy dwa duże transparenty: „Możecie zamykać nam stadiony, lecz nigdy nie zamkniecie nam ust" oraz „Zamknijcie jeszcze dyskoteki, galerie i szkoły, niech nie będzie niczego". Wykrzykiwali różne hasła, m.in. pod adresem Donalda Tuska („Donald, matole, twój rząd obalą kibole"). W sprawę kibiców włączyła się również ABW – według oficjalnej wersji Agencji, kibiców podejrzewano o kontakty z ekstremistami politycznymi i członkami zorganizowanych grup przestępczych. Oficjalnie, wszystko w ramach „prewencji” przed Euro.

2011r. – jak wynika z opublikowanych danych, w 2010 r. co trzydziesty Polak był inwigilowany. W żadnym kraju Unii Europejskiej nie ma takiej skali podsłuchów i zapytań o billingi (w Polsce na tysiąc obywateli zakłada się 27,5 podsłuchu, dla porównania, w Wielkiej Brytanii borykającej się z terroryzmem – zaledwie 8 na tysiąc, a w Niemczech 0,2 na tysiąc). Naczelna Rada Adwokacka w specjalnie opracowanym raporcie stwierdza: „Polak jest najbardziej inwigilowanym obywatelem UE”. W 2010 roku służby pytały o billingi obywateli 1,3 mln razy, najwięcej ze wszystkich krajów Unii.

2012r. – jak wynika z danych (m.in. Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka), liczba podsłuchów nadal rośnie. W 2011r. roku policja i inne uprawnione do tego służby niemal 2 miliony razy zasięgały informacji o tym, do kogo i skąd dzwoniliśmy, do kogo wysyłaliśmy SMS-y, a także kiedy i po co wchodziliśmy do internetu. Liczba podsłuchów za rządów PO wzrosła ponad dwudziestokrotnie! W żadnym innym europejskim kraju służby nie korzystają tak często z prawa do naruszania prywatności obywateli.

5.Niespełniona koalicja:

2005r. – przed wyborami parlamentarnymi PO obiecuje Polakom koalicję z PiS-em. Fikcja jest podtrzymana do momentu przegranych wyborów prezydenckich. W liście przesłanym do Marcinkiewicza przed rozstrzygnięciem ich wyniku, Jan Rokita pisze: „Niezależnie od wyniku wyborów Prezydenta RP mamy przed sobą perspektywę wspólnego rządzenia Polską. To bardzo zobowiązuje. Daliśmy słowo obywatelom Rzeczypospolitej, że utworzymy wspólny rząd w oparciu o uzgodniony program koalicyjny. Działajmy wspólnie dla dobra Polski”. Zaledwie dzień po wyborach, na konferencji prasowej stwierdza: „Jest niedopuszczalne, żeby jeden polityk danej partii był prezydentem, drugi premierem”.Inny obrażony przedstawiciel Platformy Obywatelskiej, w wywiadzie dla Gazety Wyborczej mówi: „Naród wybrał PiS i Leppera, więc niech sobie wspólnie rządzą”. W lutym 2013r. Rokita w jednym z wywiadów odsłania kulisy negocjacji koalicyjnych PO. Jak się okazuje, cała koncepcja koalicji z PiS została przygotowana pod jeden wariant: zwycięstwo PO. Tusk chciał być prezydentem. Miałem już jawnie nieprzyjaznego Tuska za plecami (...) Zażądał ode mnie symulowania negocjacji rządowych z Marcinkiewiczem. Przez dwa tygodnie, do wyborów prezydenckich. Uważał, że symulacja powoływania rządu jest niezbędna, jest niezbędna do utrzymania jego własnych szans”. Zdaniem Rokity, od początku przegranych wyborów parlamentarnych już było wiadome, że rząd PiS nie będzie miał w PO obiecywanego sojusznika „A już na pewno mieć go nie może w Tusku przegranym i pozostawianym na parlamentarnym zapleczu gabinetu”.

(Chyba nie wymaga komentarza).

6.Rozrost administracji:

2007r. – expose Donalda Tuska: skromność władzy, poruszanie się po Polsce rejsowymi samolotami lub samochodem, a nie rządowym samolotem, radykalne zmniejszenie administracji publicznej, większa odpowiedzialność i wyższe standardy dla sprawujących władzę niż dla zwykłych obywateli”.

Rejsowe loty:

Od początku urzędowania premier leciał rządowymi samolotami "do domu i z powrotem" blisko 300 razy. Kosztowało to podatników sześć milionów złotych. Zdarzało się też, że rządowy samolot służył jako wycieczkowy – zabierając w podróż osoby prywatne, jednak większość podróży Tuska, w tym wakacyjnych, nosi adnotację: "wykonywanie zadań państwa". Na trasie Warszawa-Gdańsk LOT oferuje połączenia od świtu do późnego wieczora. Mimo to premier jakoś nie może przekonać się do rejsowych połączeń. Godzina lotu czarterowanego Embraera 175 kosztuje około 35 tysięcy złotych - Donald Tusk mógłby, jak deklarował, jeździć samochodem. Jak obliczyły media, dwie rządowe limuzyny z ochroną potrzebowałyby na przejazd co prawda nieco więcej czasu, bo ok. 3-3,5 godz., ale koszt wyniósłby zaledwie ok. 1100 -1200 zł. Jednak, jak przyznaje w jednym z wywiadów jeden ze współpracowników szefa rządu: Premier uważa, że rządowy samolot po prostu mu się należy. Dlatego nie ma problemu z tym, żeby kręcić się w tę i z powrotem”.

(To tak w ramach ograniczania „Bizancjum”....).

Zmniejszenie administracji:

W latach 2008-2012 zatrudnienie w administracji rządowej za rządów PO wzrosło niemal o 20 tysięcy urzędników, co daje wzrost o ponad 10%. To małe urzędnicze miasto. Wydatki na administrację rządową w tych latach wzrosły o 10,6 mld zł., przeciętny podatnik płaci na administrację rządową średnio 1034 zł rocznie. Na podstawie samych umów o pracę, w latach 2008-2012 państwo zatrudniło w administracji centralnej dodatkowych 16,5 tys. urzędników - to kwota dwa razy większa niż dodatkowe wpływy z VAT po podwyżce z 22 do 23%! Dla przykładu: ministerstwo finansów, jak donoszą media, zatrudnia 51,5 tys. pracowników. Paradoksalnie rząd, który, jak przyznaje, walczy z umowami cywilnoprawnymi (śmieciowymi) zatrudnia na ich podstawie rzesze pracowników (suma ta sięgnęła w latach 2008-2009 kilku tysięcy w skali roku). Administracja publiczna omija zatem kodeks pracy i stałe koszty pracy (stanowiące dodatkowe źródło dochodów budżetu państwa). Dodatkowe wydatki generują szkolenia i wyposażenie dla nowych pracowników, tylko w 2011r. wyniosły one 1,17 mld zł.!

(Tanie państwo).

Wyższe standardy:

2007 – afera Sawickiej. Tuż przed wyborami posłanka zostaje zatrzymana przez funkcjonariuszy CBA w związku z podejrzeniem przyjęcia korzyści majątkowej za próbę ustawienia przetargu publicznego. Zostaje skazana. W 2013 Sąd Apelacyjny w Warszawie zmienia zaskarżony wyrok skazujący i prawomocnie uniewinnia Beatę Sawicką od popełnienia zarzucanych jej czynów, dyskwalifikując zebrany przez CBA materiał dowodowy. Kolejne kuriozum w tej sprawie to fakt, że wyrok sądu potwierdza przyjęcie przez Sawicką korzyści majątkowej, uznaje jednak jedynie jej odpowiedzialność moralną w tej sprawie.

(Czyli: przestępstwo było, ale dowodów brak. Dziwna ekwilibrystyka).

2009 – afera hazardowa. Po publikacji „Rzeczpospolitej” wybucha skandal związany z ujawnieniem lobbingu politycznego w trakcie prac nad nowelizacją ustawy o grach i zakładach wzajemnych. Ujawniony materiał prasowy zawiera stenogramy nagrań rozmów szefa klubu parlamentarnego PO Zbigniewa Chlebowskiego z biznesmenem z branży hazardowej Ryszardem Sobiesiakiem, z których wynika, że Chlebowski i ówczesny minister sportu Mirosław Drzewiecki mieli podczas prac nad zmianami w tzw. ustawie hazardowej działać na rzecz biznesmenów z tej branży. Sprawą zajmuje się sejmowa komisja śledcza. Zgodnie z jej sprawozdaniem z 2010r., politycy PO nie brali udziału w nielegalnym lobbingu. W 2011r. Prokuratura umarza toczące się śledztwo w tej sprawie.

(O nonszalancji władzy w wykonaniu ministra Nowaka i sprawie Amber Gold już nawet nie wspomnę).

7.Spór o ACTA:

2012r. – styczeń - początek sporu wokół ACTA, przeciwnicy apelują o wycofanie rządowego podpisu pod umową i rozpoczęcie nowych konsultacji tej sprawie. Donald Tusk oświadcza: „Polski rząd nie wycofa swojego podpisu z żadnego dokumentu, dlatego że jakaś grupa tego żąda; taki rząd powinien podać się do dymisji”. W Polsce dochodzi do protestów, do wielotysięcznych manifestacji oraz do hakerskich ataków min. na internetowe strony rządu. Mimo to premier przekonuje: „Nie ustąpimy w żadnym wypadku wobec szantażu”.

2012r. – luty - Donald Tusk wycofuje poparcie dla dokumentu i stwierdza: Będziemy w debacie spierać się nie raz, ale nie spadnie mi korona z głowy, gdy przyznam rację tym, którzy mówili, że doprowadzenie do podpisania ACTA nie było wystarczająco konsultowane”.

(Cóż za wielkoduszność. Indolencja? Strach przed spadkiem w sondażach? Czy siła przekonywania wyborców? I gdzie ta dymisja? Słowa, słowa, słowa...).

8.Abonament radiowo-telewizyjny:

2007, 2008r. – Donald Tusk stwierdza: „Abonament to haracz. Abonament radiowo-telewizyjny jest archaicznym sposobem finansowania mediów publicznych, haraczem ściąganym z ludzi; dlatego rząd będzie zabiegał o poparcie prezydenta i opozycji dla jego zniesienia. (...) Nie wyobrażam sobie jednak, aby w finale utrzymać ten niesprawiedliwy, a kosztowny system”.

W 2006 r. nawoływał nawet do tego, by nie płacić abonamentu. Kilka lat później...

…..Gdy KRRiT zapowiada, że abonament będzie musiał płacić każdy, kto ma prąd (opłatą zostaną zatem objęte także osoby, które nie mają telewizora, a mają komputer lub choćby telefon komórkowy) - premier odpowiada lapidarnie: „Nie jestem zwolennikiem tego projektu”. Sprawę ucina rzecznik rządu Paweł Graś: „Do likwidacji abonamentu potrzeba większości w Sejmie Nie mamy się więc co łudzić, że ta opłata zniknie”.

(Chciałoby się powtórzyć za Agnieszką Holland: „Co to za rząd, który nie ma większości?”).

2013r. - w ciągu ostatnich dwóch lat rządów Donalda Tuska do Polaków wysłano 3 miliony wezwań do zapłaty abonamentu, ok. 2,5 miliona osób zostaje objętych procedurą windykacyjną (komorniczą). Największą grupę dłużników stanowią ubodzy emeryci – 750 tys., co daje 30% ogólnej liczby zadłużonych. Zaległe opłaty w tej grupie sięgają nawet 1,8 tys. złotych na osobę. Ponad stukrotnie wzrasta skuteczność Poczty Polskiej w ściąganiu zaległego abonamentu – Poczta straszy dłużników fiskusem (na podstawie zgody wydanej przez Ministerstwo Finansów).

Panie Premierze, z czego biedni emeryci, którzy Panu uwierzyli, mają teraz zapłacić ten haracz?

Teraz PiS usiłuje ratować najbiedniejszych dłużników i apeluje o poparcie projektu nowelizacji ustawy o opłatach abonamentowych, który zakłada zwolnienie osób uprawnionych, z płacenia zaległości wynikających z abonamentu (abolicję).

Przykładów jest więcej, ale nie warto tu tworzyć elaboratów. Co Pani na to, Pani Agnieszko?

dodaj komentarz

adres e-mail nie zostanie opublikowany

 
Pola oznaczone * są obowiązkowe