24.06.2013
Prawie dwa tygodnie temu, 13 czerwca, Sejm głosami koalicji PO i PSL uchwalił nowelizację Kodeksu Pracy wydłużającą okres rozliczeniowy czasu pracy z 4 do 12 miesięcy, „jeżeli jest to uzasadnione przyczynami obiektywnymi lub technicznymi, lub dotyczącymi organizacji pracy”. Ustawa przewiduje możliwość wprowadzenia ruchomego czasu pracy. Przedsiębiorcy będą mogli zażądać od swoich pracowników pracy dłuższej niż ustawowe 8 godzin, nie płacić im za to nadgodzin, a jednocześnie znacznie później oddać te nadliczbowe godziny.
W debacie nad projektem Minister Pracy i Polityki Społecznej Władysław Kosiniak-Kamysz przekonywał, że nowelizacja pozwoli „uratować jak największą liczbę miejsc pracy, utrzymać konkurencyjność polskiej gospodarki, dać szanse firmom na rozwój, ale za zgodą pracowników, w dialogu na poziomie firm”. Posłanka PO Izabela Mrzygłocka twierdziła nawet, że zwiększenie elastyczności czasu pracy będzie impulsem do tworzenia nowych stanowisk.
W rzeczywistości – jak argumentował poseł Prawa i Sprawiedliwości Janusz Śniadek na łamach „Gazety Polskiej Codziennie” - nowelizacja przerzuca ciężar kryzysu na pracowników. W opinii parlamentarzysty PiS jej celem jest ograniczenie do minimum nadgodzin, które doprowadzi do obniżenia wynagrodzenia pracownika, pomimo że jego płaca zasadnicza pozostanie bez zmian.
Sens i zasadność uchwalonych zmian Kodeksu Pracy budzi także moje wątpliwości. Czy bowiem, jak twierdzi minister Kosiniak-Kamysz wprowadzenie elastycznego czasu pracy jest niezbędne dla utrzymania konkurencyjności polskiej gospodarki? Czy tylko dzięki możliwości wydłużenia przez pracodawcę czasu pracy pracownika polskie przedsiębiorstwa będą skutecznie konkurowały z zagranicznymi firmami?
Jak wynika z danych OECD Polacy już i tak pracują długo. W 2011 roku średni roczny czas pracy w Polsce wynosił 1937 roboczogodzin na pracownika. Pod tym względem zajmujemy 3. miejsce w Unii Europejskiej. Więcej od nas pracują jedynie Grecy (2032) i Węgrzy (1980). Dla porównania najmniejsze w UE liczby przepracowanych godzin odnotowujemy w Holandii (1379), Niemczech (1413) i Francji (1476).
Polacy pracują dużo, ale ich praca nie jest zbyt wydajna. Z opublikowanej pod koniec 2011 roku analizy Komisji Europejskiej wynika, że wydajność pracy w Polsce wynosi ok. 30 proc. wartości dodanej brutto w przemyśle. Nasz kraj plasuje się tym samym wraz ze Słowacją, Słowenią, Węgrami, Czechami, Cyprem, Portugalią, Estonią, Litwą, Rumunią, Łotwą i Bułgarią w grupie krajów o najniższej produktywności w przemyśle, znacznie poniżej średniej. Nasza wydajność wynosi ok. 30 proc. wartości dodanej brutto w przemyśle. Liderem rankingu jest natomiast Irlandia z produktywnością sięgającą 125 proc. wartości dodanej brutto na pracownika w Irlandii.
Pojawia się zatem pytanie, czy aby utrzymać konkurencyjność gospodarki nie powinniśmy po prostu poprawić wydajności pracy. Na obniżenie produktywności oddziaływać może wiele czynników jak choćby różnice w rozwoju technologicznym, które dzielą nas od rozwiniętych państw Europy Zachodniej, obciążenia biurokratyczne dla przedsiębiorstw czy nieefektywna administracja. Na wydajność wpływa także organizacja pracy, która jest przecież domeną pracodawcą.
I wreszcie zależy ona także od kwalifikacji i kompetencji samych pracowników. Wśród nich znaczące miejsce zajmuje choćby umiejętność planowania pracy własnej związana z umiejętnością samodzielnego myślenia. Czy jednak tak ważne dla poprawy wydajności pracy kompetencje możemy nabyć w procesie edukacji? Czy sprzyja ona kształtowaniu potrzebnych umiejętności czy jedynie zdolności do rozwiązywania testów? W obecnej formie na pewno nie.
Najłatwiej wybiera się najprostsze rozwiązania, możliwe do wprowadzenia przy pomocy jednej ustawy, rozwiązania, które przynajmniej na pierwszy rzut oka nie oznaczają dla państwa dodatkowych kosztów. Bo czy to, że ich ciężar spadnie na społeczeństwo ma dla rządzących jakieś znaczenie? Czy konkurencyjność polskiej gospodarki już zawsze musi opierać się tylko na niskich kosztach produkcji? Aby stawić czoło kryzysowi na rynku pracy, rząd desperacko chwyta się łatwych środków zastępczych. Powinien raczej odważnie i kompleksowo rozwiązać problem u jego źródeł. Polska potrzebuje debaty o tym, jak powinien wyglądać jej system edukacji i jakie powinien kształtować kompetencje dla rozwoju naszej gospodarki.